⛄ 50 Twarzy Tindera Fragment

„Polecam koledze, który planuje zostać psychoterapeutą, żeby założył Tindera, na żadnych praktykach nie znajdzie takiego materiału do obserwacji. Anna Ilczuk czyta książkę „50 twarzy Tindera” autorstwa Joanny Jędrusik z Wydawnictwa „Krytyki Politycznej”. Nagranie w ramach cyklu „Aktorki/-rzy Powszec 97 views, 3 likes, 2 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Eye Brow Beauty: Świeży makijaż permanentny brwi. Taki niewielki fragment twarzy a taki ważny. 512 567 899 6K views, 5 likes, 0 loves, 0 comments, 2 shares, Facebook Watch Videos from Onet Rano: Korzystaliście kiedyś z Tinder? Jakie są wasze doświadczenia? 樂 Joanna Jędrusik, autorka książki "50 twarzy Find many great new & used options and get the best deals for Joanna Jedrusik - 50 twarzy Tindera [polish book, polen buch] at the best online prices at eBay! Free delivery for many products. The body is treated here as a project — a collection of body fragments. Particular attention is paid to the figure of nose, which occurs in two selected short The article presents a perspective of somatic present in the prose of Nikolai Gogol. Jest to książka o szalonym braciszku Jeremiahu. Jest to w celach humorystycznych. Jeremiah psychopata oraz seryjny morderca w wolnych chwilach przebiera się za Sprawdź darmowy fragment. Przeczytaj. 50 twarzy Tindera. Jędrusik Joanna. 29,92 zł +48 22 462 72 50 I must admit that after reading this e-book I realized that we make choices in the same way without thinking too much whether our choices hurt someone or not. This book is, in fact, a self-portrait of Poles who, squeezed into the world of modern technology, make choices, mainly on the basis of visual values and common interests. it is hardly going to talk about building something permanent Q1pfmdC. Home Książki Reportaż 50 twarzy Tindera Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła? Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet więcej. Asia Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem Breivika. Czytając jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich znajomych. 50 twarzy Tindera to fascynujący autobiograficzny reportaż o poszukiwaniu bliskości, seksu i sensu, praktyczny poradnik randkowania i obsługi relacji damsko-męskich. Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 5,4 / 10 691 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Kiedy idziemy z innym człowiekiem do łóżka, to jest to chyba największy i najsilniejszy akt akceptacji, jaki możemy mu okazać. Wpuszczamy go nie tylko do swojej pościeli, ale pozwalamy mu na złamanie bardzo silnego tabu, na dosłowne i w przenośni wniknięcie w naszą osobę. Na oglądanie i dotykanie najbardziej intymnych części naszego ciała. W dodatku obdarzamy go zaufaniem. Zawieramy niezwerbalizowane porozumienie: nie zrobię ci niczego, czego nie chcesz, nie zrobię ci krzywdy, kiedy będziesz bezbronny czy bezbronna. Jeśli będziesz chciał lub chciała, żebym przestał lub przestała, powiedz, a ja przestanę. Będę się starał albo starała, żeby było dobrze i mnie, i tobie. Oddam się na chwilę tobie, a ty na chwilę oddasz się mnie. Kiedy idziemy z innym człowiekiem do łóżka, to jest to chyba największy i najsilniejszy akt akceptacji, jaki możemy mu okazać. Wpuszczamy go... Rozwiń Joanna Jędrusik 50 twarzy Tindera Zobacz więcej dodaj nowy cytat Więcej Powiązane treści Gdzie dobrym sposobem na podryw jest znajomość historii polskich występów na mistrzostwach świata w piłkę nożną, a gdzie raczej wspólny kurs Uberem share lub umieszczenie w tinderowym opisie słowa "professional"? Joanna Jędrusik, autorka bestsellerowych "50 twarzy Tindera" wraca z nową książką, a jej fragment możecie przeczytać już teraz. Tekst jest fragmentem książki "Pieprzenie i wanilia", kontynuacji bestsellerowych "50 twarzy Tindera". Joanna Jędrusik nie byłaby sobą, gdyby znów nie pisała o seksie i randkach. Tym razem jednak za tło jej pikantnych przygód służą podróże po USA, Peru i Meksyku. Te pełnokrwiste historie z Tinderowych podbojów obu Ameryk czyta się jak powieść przygodową, a przy okazji można zajrzeć do słodko-gorzkiego świata dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków po obu stronach Atlantyku. pieprzenie-i-wanilia Foto: mat. partnera Rano jemy śniadanie na eleganckiej porcelanie w kwiatki, która wygląda jak podp**rdolona z pałacu Schönbrunn. Dość komiczne wrażenie sprawiają na niej jajecznica i tosty. Prawie spodziewałam się foie gras, ortolanów i niewielkich, pięknie podanych arcydzieł kuchni fusion z artystycznymi esami-floresami z sosu wokół jedzenia przystrojonego płatkami kwiatów. Jajecznica jest spoko, Mike przeprasza, jest wyraźnie zażenowany, że nie ma nic innego. W pewnym momencie przerywa jedzenie i wstaje gwałtownie od stołu. – Wiesz co? Jedźmy do sklepu, kupimy coś lepszego! Masz czas? – Jasne. – Zgadzam się chętnie, za granicą zawsze ciekawią mnie supermarkety i lokalne żarcie. Parkujemy po kilku minutach pod dość eleganckim marketem. W środku ładniej niż w Almie, wszystko bio i organiczne, warzywa i owoce pakowane w papier i tekturę, a nie plastik i styropian. Mike bierze mnie za rękę. – Lubisz mango? Mogę zrobić sok. Zanim zdążę odpowiedzieć, wkłada do wózka karton z dwoma owocami. – truskawki? Maliny? Czereśnie? – Lubię. Założył chyba, że wszystkie, więc ładuje po kolei do wózka. Następnie spędzamy dobry kwadrans na wybieraniu serów. A właściwie Mike pyta, pokazując mi kolejne, czy je znam, a kiedy słyszy, że nie, wrzuca tacki z serami do wózka. Potem pora na pachnące pieczywo, pomidory, papryczki („na wszelki wypadek” bierze cztery rodzaje), jajka, jogurty i masę innych rzeczy. Dwie butelki cydru, świeży soku z granatów, japońską wodę mineralną. Mike orientuje się, że nie mamy nic słodkiego. Myślałam, że ma na myśli nutellę, ale gdzie tam. Zgarnia z półki kilka czekolad, babeczki, florentynki z Francji. Ciągle zachęca mnie, żebym wrzucała do wózka to, co lubię, ale nie dość, że nie ma tam niczego, czego nie lubię, to w dodatku tyle tam żarcia, że nie mogę się na nic zdecydować. W końcu zauważam szkockie herbatniki, tryumfalnie przynoszę opakowanie do wózka, akurat kiedy Mike ładuje tam pudełko kolorowych makaroników i długie bagietki. Patrzy na mnie z aprobatą, zadowolony, podchodzi i ogląda paczkę. I nagle kurczy mu się twarz. Wybucha płaczem. Kuca, chowa twarz w dłoniach. O ku**a. Odruchowo klękam przed nim i go obejmuję. – Tylko tego chciałem, tylko tego chcę – bardziej łka, niż mówi. Przez chwilę nie wiem, co zrobić, zakładam, że nie chodzi mu o szkockie herbatniki, na których odkrycie czekał całe życie. Przytulam go delikatnie. – Tylko tego chcę w życiu – mówi, płacząc mi w ramię. – Kogoś takiego jak ty. I żebyśmy mogli chodzić razem do Trader Joe’s. Właśnie stoję twarzą w twarz z kolejnym wcieleniem Potwora Samotności. Czającego się pod każdym łóżkiem, straszącego ludzi niezależnie od płci, rasy i szerokości geograficznej. Takiego, który wcale nie przechodzi z wiekiem, przeciwnie, straszącego dorosłych. Najbardziej nieuchwytnego. Takiego, którego nie pokonają lekarze, nie da się go przegonić pieniędzmi, masą nowych wrażeń, ciężką pracą. Nie da się znaleźć kogoś na siłę. Można mieć pecha i nie znajdować latami. O tym ostatnim wiem więcej, niżbym chciała. Trochę pomaga ten Tinder, w końcu gdyby nie apka, tobyśmy się nie spotkali, każde z nas spędziłoby wieczór w samotności, ja – grając w stare gry albo czytając, Mike – pewnie oglądając designerskie meble w sieci przy dźwiękach Dusty Springfield. – Rozumiem cię. – Nie rozumiesz – łka Mike. – Od dwóch lat nie spotkałem nikogo, kto by spędził ze mną noc, z kim mogłem rozmawiać o Franzenie i Lynchu i z kim byłoby mi dobrze. Może facet ma większego pecha niż ja? Ja spotkałam przecież ludzi, z którymi było mi fajnie. Chociaż to żadne pocieszenie, z żadnym z nich nie wyszło, większość po prostu nie szukała związku, okazywało się, że są alkoholikami, sku**ielami albo że po prostu, po kilku spotkaniach, robiło się nudno. Albo, że widzieliśmy się w przejeździe, przelotem. Właśnie tak może jest właśnie ze mną i Mikiem. Kto wie, czy nie byłoby fajnie? Ale w innym miejscu, w innych okolicznościach. Za dwa dni lecę do San Francisco, przecież nie zmienię planów, bo ktoś się rozkleja nad paczką Walkersów. Mnie też smutno, ale już dawno przestałam przez to płakać. Czasem czuję przeszywający smutek, niech będzie. Ale poza PMS-ami (które rządzą się swoimi prawami) nie zdarza mi się już płakać ze smutku, z samotności. Może dla Mike’a to wszystko zbyt proste? Tak, fajnie nam się gada o literaturze i filmach. Ale to mija. O czym byśmy rozmawiali po miesiącu? Czy gdybyśmy byli blisko, to faktycznie bylibyśmy mniej samotni? Siedzimy pod regałem z ciastkami, wpatruję się w ścianę czekolad Hershey’s, nie ruszamy się, ktoś tu zdecydowanie musi ochłonąć. A ja trochę dla żartu snuję w myślach wizję związku z Mikiem. Albo kilka wizji. Alternatywnych zakończeń, wszystkich całkiem różnych, ale całkiem prawdopodobnych. Na przykład wstajemy z podłogi. Mike mówi, że to bez sensu, że rzućmy wszystko, zostawmy ten koszyk, jedźmy do Vegas i zróbmy to, co ludzie robią w romantycznym szale – ohajtajmy się za osiemdziesiąt dolarów w jakiejś podłej kaplicy. Moja wiza jest ważna jeszcze przez dwa miesiące, ale przecież po wzięciu ślubu mi ją przedłużą. Wprowadzam się do Białego Domku. Co dwa dni jeździmy na zakupy do Trader Joe’s, dwa razy w tygodniu na targ z organicznym jedzeniem. Kupujemy drugą lodówkę, bo w pierwszej się nie mieścimy. Nie mam tu co robić, ciągle jest gorąco, wokół domki jednorodzinne po horyzont. Nie mam prawa jazdy i nie mogę go zrobić, póki nie dostanę prawa pobytu. Uwięziona na przedmieściach Pasadeny, zaczynam kompulsywnie gotować, coś trzeba z tym całym żarciem zrobić. Mike’a nie ma całymi dniami, ale kiedy wraca, jego ukochana żona serwuje mu ośmiodaniowe kolacje przy świecach. Ściągam sobie na czytnik Jadłonomię i przechodzimy na weganizm, gotowanie jest jeszcze ciekawsze, eksperymentuję. Zakładam za domem organiczny ogródek, zaczynam uprawiać swoje warzywa, najpierw zioła i szczypior, potem coraz bardziej się rozpędzam, w tym klimacie wszystko rośnie w mig, przerzucam się na pomidory i cukinie. Biorę się też za hodowanie porządnej marihuany dla Mike’a, ta lecznicza jest dosyć droga, a ja lubię ogrodnictwo. Wydajemy majątek na nasiona, system nawadniający i organiczne nawozy. W wolnych chwilach mam poczucie, że odsuwam się od świata, nie za bardzo widuję ludzi, najwięcej czasu spędzam (nie licząc swojego zapracowanego chłopaka) w towarzystwie pomidorów, blendera, foremek do pieczenia, misek, garnków i kolejnych książek kucharskich. Szybko tyjemy. Oboje. Po kilku miesiącach wyglądamy jak kartofle, Mike nie ma siły ćwiczyć, ja nigdy jej nie miałam. Przestajemy uprawiać seks, on nie może patrzeć na moje wielkie uda, ja nie mam ochoty chodzić do łóżka z typem, który w trakcie poddusza mnie swoim wielkim brzuchem, a tak w ogóle to się boję, że od tego wysiłku je**ie na zawał. Zaczynamy się kłócić. Rozstajemy się w trakcie zakupów w organicznym warzywniaku, rzucając w siebie wyzwiskami i leżącymi pod ręką główkami kalafiora. Wracam z płaczem do Polski, nawet w samolocie jest awantura, jestem tak gruba, że każą mi zapłacić za miejsce obok, bo moja dupa nie mieści się w fotelu. No dobra, przecież nic takiego by się nie stało. Raczej mało prawdopodobne. Ale może inaczej, inna historia. Mówię Mike’owi, że jasne, jest wspaniały, ale mam zaraz lecieć na miesiąc na Alaskę, co zawsze chciałam zrobić. Odwozi mnie na lotnisko, w samochodzie długo płaczemy, bo to aż miesiąc. Na Alasce jest ekstra, ciągle ze sobą rozmawiamy na Messengerze, myślę o nim ciągle. Aż na tydzień przed wyjazdem zapada cisza. Po dwóch dniach Mike pisze, że przeprasza, ale kogoś poznał. Za proste? Ale najbardziej prawdopodobne. A może jeszcze inaczej… Jest idealnie. Zostaję z Mikiem. Dogadujemy się cudownie, poznaję jego rodziców, znajomych. Wszyscy mnie uwielbiają. Kiedy wracam z joggingu, koty witają mnie w progu. Mój wspaniały chłopak kupuje mi rower, na którym zwiedzam okolicę. Uczy się polskiego, żeby mógł rozumieć język, w którym mówi się w moim kraju (na nic tłumaczenie, że wszyscy moi znajomi i bliscy znają angielski). Trzy razy w tygodniu wozi mnie na UCLA, żebym mogła sobie posłuchać fajnych wykładów z socjologii i filozofii. Nadrabiam teksty ledwo ruszone na studiach, pochłaniam kolejne książki – cytując klasyka: bardzo dużo czytam, odświeżam umysł i, ku**a, jestem jak brzytwa. Na zajęciach, na które chodzę jako wolna słuchaczka, coraz częściej zabieram głos, zaprzyjaźniłam się najpierw ze studentami, a potem z będącymi trochę bardziej w moim wieku adiunktami. Mike cieszy się jak głupi, że mam znajomych, regularnie zapraszamy wszystkich na kolację, Biały Domek huczy od rozmów o tym, czy populizm wykończy świat, o przyszłości demokracji parlamentarnych, czy faszyzm wróci, czy Marks miał rację i czy Hegel jeszcze się w ogóle do czegokolwiek nadaje. Pewnego dnia Mike wraca z pracy jakiś inny. Jest rozdrażniony. Wydaje się, że bez powodu. Pierwszy raz się kłócimy. Pierwszy raz widzę swojego chłopaka wkurwionego, krzyczy i wyrzuca mi wszystko, od tego, że kotka Helen choruje przeze mnie na żołądek (zmieniłam jej karmę), po moje włosy, które znajduje na umywalce. Wyzywa Kemala, Changa i Kate, moich ulubionych znajomych z UCLA od pie**olonych komuchów. Kłócimy się, zasypiam zapłakana na ganku z dopitą w połowie butelką whisky w ręce. Nad ranem budzi mnie Mike, płacze, przeprasza, klęka przede mną, mówi, że nie wie, co w niego wstąpiło. I wszystko wraca do normy. Na tydzień. Mojemu facetowi znowu od**erdala, tym razem wrzeszczy, że jestem taka jak jego matka (Meg, przemiła, zaczytująca się w Jackie Collins ekstrawertyczna księgowa z San Francisco, nie przypomina mnie dokładnie w niczym), że spiskuję z jego siostrami przeciwko niemu, że chcę go omotać i wolałabym mieć męża prawnika. Zwłaszcza to ostatnie byłoby zabawne, gdyby nie okoliczności, w jakich Mike to wykrzykuje. Właśnie rozpieprzył porcelanową żabę o stolik z Fendi Home. Po kolejnej takiej akcji dzwonię do Meg, która natychmiast przyjeżdża z siostrą Mike’a. Opowiadają, że mój chłopak ma mocną dwubiegunówkę i że od dwóch lat nic się nie działo, a teraz najwyraźniej choroba wróciła. Mike trafia na kilka tygodni do zakładu, gdzie faszerują go litem, w tym czasie coraz częściej towarzyszy mi Kemal, który nie może już patrzeć, jak cierpię. Proponuje, żebym nie siedziała sama w Białym Domku i zamieszkała na jakiś czas z nim, jeżdżę od niego codziennie karmić koty. Kiedy Mike wychodzi ze szpitala, jest otępiałym warzywem. A ja nie myślę o niczym innym, tylko kiedy znowu będę się pieprzyć z Kemalem. Taki lajf. Ile takich alternatywnych historii można by napisać? Nieważne. Ważne, że szanse na to, by wyszło z nas cokolwiek mającego szanse na przetrwanie, są bliskie zeru. Ludzie, kiedy się poznają, mają przeświadczenie, że są razem idealni, że powinni wszystko rzucić i być razem na zawsze. Nie znają siebie nawzajem, nie wiedzą nic o swoich rodzinach, historii, chorobach, demonach, które ich prześladują, nie znają nawyków drugiej osoby, małych paranoi, dziwactw, nie wiedzą, że są, według wszelkich reguł prawdopodobieństwa, bardzo niedopasowani jako partnerzy. A próby przeskoczenia tego na siłę kończą się jeszcze większym bólem niż ten, który czujemy przy rozstaniach albo w samotności. Spontaniczne i nagłe decyzje, owszem, uskrzydlają, czujemy, że żyjemy, jakbyśmy pisali własną komedię romantyczną, w której gramy, zapominamy, że ktoś już taką historię wcześniej napisał. A my powtarzamy ją jako farsę. Nie powtarzam farsy, pomagam Mike’owi wsadzić zakupy do samochodu i zamawiam na parking ubera. Co parę miesięcy Mike pisze do mnie na Instagramie. Że miałam rację, że rozumie. I że czeka, gdybym zmieniła zdanie. Przeczytaj także poprzednią książkę Joanny Jędrusik "50 twarzy Tindera": Zobacz także: Co oznaczają te tajemnicze skróty na Tinderze? Pozwalają rozszyfrować, z kim masz do czynienia Nie dajcie sobie wmówić, że seks bez zobowiązań ma coś wspólnego z feminizmem [list] Jak koronawirus zmienił życie erotyczne ludzi na świecie? Maja Staśko przeprowadziła niezwykły eksperyment "50 twarzy Tindera" Joanny Jędrusik to autobiograficzna opowieść o tinderowych przygodach i współczesnych relacjach. Publikujemy fragment książki. Tinder to niekończące się źródło anegdot i materiału do niejednej analizy współczesnych relacji miłosnych. Joanna Jędrusik znana z fanpage'a Swipe me to the end of love postanowiła spisać swoje doświadczenia związane z korzystaniem z randkowej apki. Sama kilkakrotnie pisałam o tym, jak wygląda dynamika randkowania i szukania one night standów. Tym razem możecie przeczytać niepublikowany wcześniej fragment książki "50 twarzy Tindera" Joanny Jędrusik, która już wkrótce ukaże się nakładem Krytyki Politycznej. Joanna Jędrusik, "50 twarzy Tindera", Krytyka Polityczna Pewnej jesieni siedzę w za dużej piżamie w łóżku z mężem, gapimy się w kupiony za hajs od rodziców 42-calowy telewizor i oglądamy seriale. Jemy lekko rozgotowany makaron z czterema serami, który kapie mi na piżamę. Potem kładę się w tej ufajdanej piżamie spać, trzeba rano wstać do korpopracy i zapierdalać na ten stateczny, mieszczański mokry sen. I nie, żeby można było liczyć na jakikolwiek seks, nie dość, że od kilku lat pierdzimy razem w łóżku i romantyzm umarł na drugiej randce, to jeszcze mąż zwyczajnie nie umie w seks, ale go bardzo kocham i też jest git. I kto w sumie potrzebuje przereklamowanego seksu. Rodzina pomagała, więc nasze mieszkanie nawet nie jest na kredyt, starego diesla zamieniliśmy niedawno na kilkuletniego opla. Trochę czasem ledwo starcza do pierwszego, ale nie dlatego, że kiepsko zarabiamy, tylko dlatego, że jemy przynajmniej raz w tygodniu ośmiorniczki, kupujemy za drogie wina, żyjemy ponad stan i powoli okopujemy się na naszej średnioklasowej pozycji. W weekendy jeździmy oplem na działkę, gdzie ubrana jak Kargul z Samych swoich sadzę pomidory i przerzucam kompost. Mąż woli w altanie czytać jakieś pierdoły o żeglarstwie w XVIII wieku. Czasem mówi, że chciałby być piratem na jakimś morzu południowochińskim, ale jest prawnikiem, więc trochę mi go żal, ale mu tego nie mówię. Po sadzeniu pomidorów jeździmy na obiady u dziadków. Życie wygląda jak połączenie serialu Na wspólnej i katalogu Ikei. Następnej jesieni wszystko jest inne. Siedzę w łóżku z jakimś facetem, którego imię po 4 latach zupełnie mi się zatarło, zresztą nie ma dla tej historii żadnego znaczenia. Jemy wegański ser, popijamy winem z Żabki. Nie mam na sobie piżamy, tylko coś między koszulą nocną a strojem księżniczki disneya, w stylu tych, które nosiła na starych, włoskich filmach Sophia Loren czy inna Anita Ekberg. Mieszkam w kawalerce, minimalizm, duże łóżko i koniecznie wanna. Spędzam w niej sporo wieczorów, czasem towarszyszy mi szklanka whisky, czasem papieros a czasem jakiś facet. W weekendy ubieram się w małą czarną, maluję (jak codziennie) usta na czerwono i spotykam się w jakimś modnym bistro z facetem, który potem rozmaże mi tę szminkę. Zamiast działki jest spacer po łazienkach, zamiast grubego polaru jest dopasowany płaszcz, zamiast kaloszy a la walonki są szpilki a la christian Louboutin. Siedzimy z tym facetem w łóżku, właśnie skończyliśmy się bzykać po raz drugi tego wieczoru i wrzeszczeć do siebie świństwa rodem z redtuba. Wszystko jest inne niż poprzedniej jesieni. No, może poza tym, że też oglądamy seriale. Lubię seriale. Życie jest trochę jak Seks w wielkim mieście, trochę jak komedia romantyczna, a trochę jak pornos. Magiczna transformacja dokonała się z pomocą tindera. Po drodze była trochę tragedia, a trochę czeski film. Jak w kawałach wujka staszka okazuje się, że naprawdę mogę wyjechać w delegację, a mąż zacznie pukać koleżankę z pracy. Potem jest płacz, wyrzuty, terapia małżeńska, miotanie się, wątpliwości, potem w końcu mąż się wyprowadza i zaczyna się zupełnie nowe życie. Znowu zaczynam wychodzić z domu w celach innch niż kolacja z ex, herbatka u dziadka i wspólne zakupy w tesco. Zaczynam sobie przypominać, że kiedyś miałam koleżanki i życie towarzyskie, że zanim okopaliśmy się z moim eks w domu wśród poduszek z Ikei miałam na studiach znajomych, chodziłam w jakieś miejsca i było chyba wesoło. Idę nad Wisłę z dziewczynami z dawnych czasów. Ulka mówi mi o tinderze. Niedorzeczny pomysł, jacyś kolesie, zdjęcia, przesuwanie, nowa moda, zupełnie nie rozumiem o co jej chodzi i jak to umawiać się na randki na podstawie zdjęć?! Tydzień później palec napierdala mnie od przewijania w lewo i w prawo. Kciuki bolą od pisania. Staję na rzęsach, żeby nie stracić wątku. Prowadźcie sobie 20 rozmów jednocześnie, zrozumiecie o czym mówię. Tinder jest nowy, nikt nie wie o co w nim chodzi, ale w końcu zaczynam się umawiać na randki. Na pierwszą zawozi mnie były mąż, który, jak wtedy twierdzi, musi spróbować czegoś innego, ale wierzy, że się razem zestarzejemy i ciągle przyjeżdża się ze mną zobaczyć. Myśli, że wiezie mnie do eleganckiego hotelu na korpoimprezę firmową. Tymczasem ja też uznałam, że muszę spróbować czegoś innego. Poznałam na tinderze Pana Reżysera. Wyreżyserował taką randkę, że czeka na mnie w pokoju hotelowym, na drzwiach wisi opaska. Zawiązuję ją na oczach, wchodzę do zupełnie ciemnego pokoju, nie widzimy się, on też ma opaskę. Wszystko idzie zgodnie ze scenariuszem, jest ostro i cholernie podniecająco, surrealizm i szalejące zmysły. Nikt jeszcze wtedy nie słyszał o jakimś Greyu. Ale po to jesteśmy hipsterami, żebyśmy to robili zanim to było modne, c’nie? Tak mija dzień po dniu. Z jednej strony ekran smartfona ciągle rozgrzany od tindera, z drugiej strony jednak sporo czasu spędzam na płakaniu w łóżku, bo mi się rozpieprzył ten lukrowany obrazek, mąż okazał się być kutasem, a ja momentami obwiniam się o wszystko co się stało, biorę na siebie jego winy i grzechy, wybaczam mojemu winowajcy i proszę o wybaczenie, kajam się za wszystko . No jak tu się nie czuć winnym? Wszystko bym na siebie wzięła, cudzą zdradę, cudze kłamstwa, nie staranie się wystarczająco. A jakby to było konieczne żeby uratować moje małżeństwo, to przyznałabym się do wydania rozkazu strzelania do górników w kopalni wujek. W takim dziwnym stanie ducha dopada mnie bezsenność, depresja i tinder. Dwie pierwsze choroby jednak łatwiej wyleczyć. Nie chodzę do pracy, bo zaczynam się rozklejać gapiąc się w komórki Excela i jest bardzo nieswojo. Raz mdleję w łazience, rozwalam sobie wargę upadając na korpokafelki przy kabinach, przyjeżdża pogotowie. No jak tu chodzić do pracy? Coraz bardziej wierzę w to, że mój eks nie jest kolejnym wcieleniem Hitlera. Coraz bardziej lubię rozmawiać i widywać się z facetami z tindera. Wszyscy są cholernie mili, chwalą moje cycki, tyłek, chcą się znowu spotkać i napierdalają komplementami jak premier Morawiecki kłamstwami o polskiej gospodarce.

50 twarzy tindera fragment