🌠 Scarlett O Hara Pomyślę O Tym Jutro
Looking for Scarlett Mar. 02, 2012 by Petey-10): Gone with the Wind is a movie classic from 1939.This movie tells about that movie, or more about the troubles they had in finding the female lead.The Scarlett O'Hara War (1980) is a made for TV movie directed by John Erman.It's based on Garson Kanin's 1979 novel Moviola.The late great Tony Curtis does great work as David O. Selznick.Harold Gould
The film opens with Scarlett O’Hara surrounded by admirers, but she is crushed when her father, Gerald O’Hara, tells her of Ashley Wilkes upcoming marriage to his cousin Melanie Hamilton. Scarlett’s father also reminds her of the importance and permanence of the land and their home, Tara, but she is too distraught to listen to him.
It's directed by Trevor Nunn and designed by John Napier, the team behind Cats and Les Misérables. Its cast features the obligatory pop-culture celebrity: the singer Darius Danesh, playing Rhett
Buongiorno!!! Dziś mamy gorszy dzień. Złość i bezsilność nami rządzą. Dziś pozwólmy jej trochę poszaleć.Ale tylko dziś. I jak to mówiła Scarlett O"Hara
Odkładanie zadania na później (tu kłania się słynna maksyma Scarlett O'Hary "Pomyślę o tym jutro") daje wprawdzie efekt natychmiastowego poradzenia sobie z napięciem, ale jednocześnie wzmaga uczucie lęku, frustracji i zwątpienia. Im dłużej coś odwlekamy, tym bardziej rośnie poziom stresu, a my zaczynamy wpadać w błędne koło.
The Crossword Solver found 30 answers to "SCARLETT OHARA", 13 letters crossword clue. The Crossword Solver finds answers to classic crosswords and cryptic crossword puzzles. Enter the length or pattern for better results. Click the answer to find similar crossword clues . Enter a Crossword Clue.
Having secured the screen rights to Gone with the Wind, producer David O. Selznick embarked on a nation-wide search to find the perfect actress to portray the story’s Southern heroine, Scarlett O’Hara. While actresses such as Katherine Hepburn, Joan Crawford and Paulette Goddard jostled for the role, Selznick sent talent scouts all over the
Max Dimensions. 500x500 (not HD) Unlimited (HD and beyond!) Max GIF size you can store on Imgflip. 4MB. 32MB. Insanely fast, mobile-friendly meme generator. Make Scarlett O'Hara memes or upload your own images to make custom memes.
Jan 16, 2021 - Anna Gzyra-Augustynowicz on Instagram: “Taki wieczór ️ Czasami dobrze, niczym Scarlett O’hara, pomyśleć o tym jutro. A dziś już tylko siedzieć jak kot w najcieplejszym miejscu…”
vo6P. Scarlett O’Hara jedna z najsłynniejszych literackich i filmowych bohaterek lubiła pakować się w kłopoty. Miała głowę do interesów, niestety tego samego nie można powiedzieć o jej wyczuciu do mężczyzn. Gdyby żyła współcześnie, w statusie związku na Facebooku zapewne zaznaczyłaby „To skomplikowane”. Mimo że życie nie oszczędzało jej zmartwień, a Scarlett O’Hara co i rusz musiała radzić sobie z odrzuceniem, samotnością, nieszczęśliwą miłością, śmiercią bliskich, wydawało się, że jest nie do zdarcia. W czasach, gdy nie wynaleziono jeszcze porad motywacyjnych, ta wrażliwa i piękna kobieta z żelaza opracowała własny sposób na życiowe przeciwności – gdy życie dawało jej w kość, a za Rhettem Butlerem nieodwołalnie zatrzasnęły się drzwi, stwierdziła po prostu – „Pomyślę o tym jutro”. Czy warto zatem być jak Scarlett? To zależy Podejście Scarlett O’Hary można interpretować bowiem na dwa sposoby. Z jednej strony, jako ucieczkę przed problemami. W tym przypadku „Pomyślę o tym jutro” może oznaczać „Nie chcę o tym myśleć w ogóle”. Jeśli jednocześnie pojawi się myślenie życzeniowe, nadzieja, że jeśli przeczekam problem, on sam się rozwiąże, może zwiastować to kłopoty. Odpychanie lub ignorowanie problemu to najczęściej reakcja na zbyt duży stres. Gdy nie potrafimy sobie z nim poradzić, postanawiamy wyeliminować jego źródło, ale nie poprzez rozwiązanie problemu, ale przez udawanie, że problemu nie ma. Przy okazji odcinamy się także od emocji, które temu towarzyszą. Jest to strategia krótkoterminowa, bo faktycznie dość szybko może doprowadzić do zredukowania poziomu stresu. W dłuższym okresie może się okazać jednak, że problemy narosły i w konsekwencji spowodują jeszcze więcej kłopotów i więcej stresów. PRZECZYTAJ TAKŻE: 25 cytatów wspaniałych kobiet, które dodadzą ci odwagi do działania Z drugiej strony, strategia Scarlett może być odczytana jako pozytywna gra o czas Kiedy dzieje się coś, co bardzo nas stresuje i emocje biorą górę, trudno myśleć o rozwiązywaniu problemu i szukaniu sensownego wyjścia z sytuacji. Mówiąc „Pomyślę o tym jutro”, dajemy sobie czas, żeby ochłonąć, nabrać trochę dystansu i zyskać przestrzeń do tego, żeby na świeżo i już spokojniej spojrzeć na nasze kłopoty. A to z kolei da nam większą szansę na to, by opracować strategię działania i skutecznie wdrożyć ją w życie. Łatwiej nam będzie także zaakceptować nie tylko to, że stanęliśmy przed wyzwaniem, ale i to, że możemy być w jakimś okresie narażeni na stres. W takim ujęciu strategia Scarlett O’Hary nie tylko pomaga rozwiązać problem, zmniejszyć stres i skutecznie działać, ale dodaje także otuchy. Powtarzając sobie „Jutro też jest dzień i nawet jeśli dziś nie widzę sposobu, w końcu na pewno go znajdę”, zachowujemy optymizm i pozytywne nastawienie. A uzbrojeni w taki zestaw narzędzi jesteśmy w stanie stawić czoła każdemu problemowi i tak, jak Scarlett, nigdy nie stracić woli walki o siebie.
Wydawnictwo Dobra Literatura Słupsk 2014 Wydawnictwo Dobra Literatura Słupsk 2014 Copyright © by Katarzyna Michalik-Jaworska Copyright © by Wydawnictwo Dobra Literatura, 2014 Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy. Redakcja i korekta: Jolanta Chrostowska-Sufa Korekta: Justyna Jakubczyk Skład książki i wersji elektronicznej: Magdalena Wojtas, Virtualo Sp. z Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz Fotografia autorki: Anna Ignatowska Cytat na okładce i w treści książki nawiązuje do zamieszczonego jako motto wiersza Leopolda Staffa Podwaliny (Poezja naszego wieku, WSiP, Warszawa 1989). ISBN: 978-83-64184-11-6 Wydawnictwo Dobra Literatura wydawnictwo@dobraliteratu Budowałem na piasku I zwaliło się. Budowałem na skale I zwaliło się. Teraz budując, zacznę Od dymu z komina. Leopold Staff, Podwaliny SŁYSZAŁEM, ŻE ZNOWU JĄ ODRATOWALIŚCIE! Czy w tym kurewskim szpitalu nie ma absolutnie nikogo, kto miałby odrobinę cywilnej odwagi, by z tym wreszcie skończyć? – Pana córka żyje. Nie powinien się pan cieszyć? – Żyje? Pani to nazywa życiem?! Musi być pani jakimś potworem! – Ja? Gdyby to była moja córka, byłabym tu codziennie! Przychodzi pan do niej raz na kilka miesięcy, a mnie pan oskarża? – Co pani może o tym wiedzieć? Czy pani w ogóle ma dzieci? – Nie, ale jestem tu codzien… – nie pozwolił mi skończyć. – To o czym my w ogóle rozmawiamy? Jak, paniusiu, będziesz miała swoje dziecko, a najlepiej chore – wtedy… wtedy możesz mnie osądzać. *** Pierwszy raz płakałam w pracy. Zbiegam po schodach, potrącając jakąś kobietę. Nawet nie mówię „przepraszam”. Właściwie nie jestem nawet pewna, czy to była kobieta. Muszę się jak najszybciej dostać na świeże powietrze. Jeszcze chwila i zwymiotuję. Nie umiem tego wytłumaczyć. Tyle lat pracy i nagle taka reakcja. Nie był to trudniejszy przypadek od pozostałych. Od dziesiątek innych w ciągu tych dziesięciu lat, gdy pracuję jako pielęgniarka na oddziale kardiologii. Tu są same ciężkie przypadki. Pamiętam, jak spytałam swoją siostrę, ile lat może mieć dziecko ważące cztery i pół kilo. Chwilę się wahała. Jej tyle miało, gdy się urodziło. Założyła jednak, że to jest chore, więc pewnie ma z sześć czy siedem miesięcy. Ania ma cztery lata. Od trzech i pół roku jest u nas. Sama nie je, nie siedzi, nie załatwia swoich potrzeb. Jej mózg jest praktycznie martwy. Do tego ma chore serce. Nie żyje. Wegetuje. Pozbawiona świadomości leży w szpitalnym łóżeczku, pokarm dostaje dożylnie. Umierała pięć razy. Dziś reanimowaliśmy ją po raz szósty. Pierwszy raz w pracy płakałam. Modliłam się, by tym razem reanimacja się nie udała. Aby ktoś odważniejszy podjął decyzję, że pozwolimy jej umrzeć. Nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Odratowaliśmy ją. A ja poczułam, że muszę ratować siebie przed spazmami targającymi moim ciałem. Wciągam głęboko powietrze. W żaden racjonalny sposób nie umiem wytłumaczyć reakcji swojego organizmu. Podobną sytuację przeżyłam raz. Kiedyś. Dawno. Gdy zaczynałam pracę w tym zawodzie. Czemu dziś? Czemu właśnie teraz? Powoli szum w uszach zaczyna ustawać, a organizm się wycisza. Muszę wracać. Ale jeszcze chwila. Jeszcze jeden oddech. Wstaję i powoli ruszam schodami na oddział. Wszystko jest jak zawsze. Świat się nie zatrzymał. Nikt nawet nie przejął się tym, co przed chwilą zaszło. Kolejny dzień pracy. Jak każdy od dziesięciu lat. Zaraz za portierką skręcam w pierwsze drzwi na prawo. Nie mam siły pokazać się którejś z dziewczyn. Nie chcę zobaczyć w ich oczach, że to nie ma znaczenia, że nie wolno dać się ponieść emocjom. Nasze motto. Inaczej nie mogłabym tu pracować. Co zatem zdarzyło się dziś? Czy to jest ten osławiony kryzys, przed którym ostrzega nas starszy personel? Uporządkuj myśli – przywołuję siebie. – Jesteś Scarlett O’Hara. Pomyślisz o tym jutro – oddech, odwrót i uśmiech numer trzy do małego pacjenta. Źle wybrałam drzwi. Zamiast do pokoju maluchów wchodzę do piętnastoletniego autystycznego Krzysia. Nic! Będę się uśmiechać. Muszę się uśmiechać, przecież to człowiek. Pod względem mentalnym dziecko, nie nastolatek. Sprawdzam monitor i mój wzrok wędruje wyżej, wzdłuż brązowawej ścieżki biegnącej aż do okna. Zrezygnowana spoglądam na niego z wyrzutem. Uśmiecha się radosny, jakby udało mu się spłatać najlepszego z możliwych figlów. Twarz dziecka, postura dorosłego mężczyzny. I męskie reakcje na mój widok. Dobrze, że go to chociaż nie zawstydza, bo nie ma kompletnie świadomości, co się z nim dzieje. Dumnie wyciąga wymazaną kałem łapę. Leży u nas już trzy miesiące i codziennie ta sama historia. Artysta porąbany. Wracam do siebie. Nie wiem, gdzie byłam przed chwilą, ale Krzyś ściągnął mnie skutecznie na ziemię. Do roboty. *** Ostre światło przedziera się pod przymkniętą powiekę. Jaskrawy neon dworca PKS wdziera się brutalnie w mój sen. Zasnęłam? Musiałam być bardzo zmęczona. Dobrze, że nie przespałam przystanku. Podrywam się szybko z miejsca i potrącając współpasażerów, dosłownie wypadam na zewnątrz. Otulam się szczelniej swetrem, bo mimo dość ciepłego sierpnia wieczory bywają już raczej chłodne. Skręcam za „Delikatesami 24h” czynnymi od godziny szóstej do godziny dwudziestej drugiej. Właściciel twierdził, że ta nazwa nagania mu klientów. Jeszcze dwie przecznice i będę w swoim mieszkaniu. Wezmę gorącą kąpiel, wtulę się w Marcina, pozwolę wymasować sobie stopy. Plan jest dobry. Może w zamrażarce jeszcze są jakieś lody? Drugie piętro, trzecie, zamek, klucz, drzwi. Cisza. Cisza? Pewnie wyszedł. Może to nawet lepiej. Jeśli nie wróci, to po kąpieli pójdę prosto do łóżka. Tak zmodyfikowany plan też ma swój urok. A kąpiel zmyje ze mnie ten dzień. Spinam włosy na karku, odkręcam kurek. Ubranie trafia prosto do kosza na bieliznę. Przydałoby się zrobić pranie. Z kosza wysypują się już brudne rzeczy. Pomyślę o tym jutro. Jutro mam dyżur w nocy, zdążę rano ogarnąć trochę ten bałagan. Destroy – artystyczny nieład, jak mawia mój mąż. A właśnie. Ciekawe, gdzie się szwenda po nocy. Ach, mecz. Wspominał coś wczoraj. A może przedwczoraj? Dni stają się takie do siebie podobne. A przecież nie jestem jeszcze stara. No, może dojrzała też nie jestem. Trzydziestka na karku nie usprawiedliwia znużenia. Co w koszu na bieliznę robią podpaski? Musiały spaść z półki (tylko czego on szukał w moich rzeczach?). Opłaca się je upychać na półkę? Nie, powinny lada moment być potrzebne. Ile minęło dni? Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć? Matko, jak ten czas leci. Muszę się jakoś pozbierać do kupy, bo niczego już nie kontroluję. Kalendarzyk! Gdzie mój kalendarzyk? Grzebię w torebce już dobrą minutę i nie mogę go namierzyć. Pamiętam, jak kiedyś w pociągu siedząca naprzeciwko mnie para sprzeczała się żartobliwie, kto jest większym bałaganiarzem. On nieopatrznie zaczął opowiadać o damskiej torebce. Dość nierozważny krok, ale mógł mieć może siedemnaście lat i nie zdążył opanować jeszcze tych kilku prostych zasad unikania konfliktów. Dziewczyna, najwyraźniej niezbita z tropu, odpowiedziała z właściwym tylko nastolatkom wdziękiem, iż on nie zna prostego stopniowania: bałagan – burdel – damska torebka. Mam! Dziś jest siedemnasty, to ile to dni? Trzydzieści sześć! Wykluczone! Sprawdzam raz jeszcze i siadam na sedesie. To niemożliwe. Zawsze miesiączkuję jak w zegarku, dwadzieścia pięć – dwadzieścia sześć dni. Może to stres? A może anemia? Ostatnio przełożona zwracała mi uwagę, że jestem wyjątkowo blada. Ciąża? Iskra szybko gaśnie. Od sześciu lat staramy się o dziecko. Bezskutecznie. Robiliśmy badania. Obydwoje. Choć, jak twierdzi mój mąż, to „na pewno moja wina, bo z nim jest wszystko w porządku”. I była moja. Nie umiałam utrzymać zarodka w początkowej fazie ciąży. Nie mówi się nawet o poronieniach. Jest na to oddzielny termin – mikroporonienia. Nie da się ustalić, czy zachodzę w ciążę, a jeśli w ogóle zachodzę, to ile razy byłam w ciąży. Zanim zarodek się zagnieździ, już go nie ma. Próbowałam się nawet leczyć. Odpuściłam. Ile razy można przeżywać zawód? Ile razy można niecierpliwie czekać i z drżeniem modlić się, by tym razem… To zawsze było dwadzieścia pięć – dwadzieścia sześć dni i krwawienie przychodziło, nie pozwalając nawet na złudzenia, że może tym razem… Pomyślę o tym jutro. Dziś tylko kąpiel i sen. Wsuwam się pod świeżą pościel z uczuciem ulgi. Przynajmniej pamiętał, że prosiłam, aby wywietrzył pościel na tarasie. Jak miło. Jedna owieczka, druga owieczka, ta trzecia ma wyraźnie twarz Ani. Odejdź, proszę. Muszę odpocząć. A jeśli jestem w ciąży i poronię? Jak już będzie można określić, że byłam. I że ono było. A jeśli urodzę i będzie chore jak Ania? Czy starczy mi na to sił? Jej rodzice na początku mieszkali w szpitalu. Po roku bywali. Po dwóch zaglądali. Ojca Ani widziałam ostatnio na Dzień Dziecka. To będzie już trzy miesiące prawie. Nie powinnam ich winić – ona nigdy nie opuści szpitala, oni nigdy nie będą mieli dziecka. Ale ja bym była inna. Wiem to! Gdybym tylko mogła mieć dziecko… Miałam spać, ale natłok myśli nie pozwala odpłynąć. A tak potrzebuję odpoczynku. Klucz w drzwiach. Marcin. Jak dobrze. W jego ramionach natychmiast zasnę. Jak zawsze. Tylko że on wcale nie idzie do sypialni, ale do pokoju. Włącza po cichu telewizor. Słyszę, że rozkłada kanapę. Wyciągnął koc, znam go i jego nawyki jak zły szeląg. Zaraz zaśnie przed tym telewizorem, ale do sypialni nie pójdzie. Gdzie mój telefon, która jest godzina? Druga trzydzieści! Straciłam poczucie czasu. Ale on, zdaje się, że też. Mecz trwał do dwudziestej pierwszej trzydzieści. Coraz częściej zasypia przed telewizorem. Nie będę się teraz jeszcze tym zadręczać. Pomyślę o tym jutro. *** Wstaję, Marcina już nie ma. Może to i dobrze, przemyślę sobie wszystko na spokojnie. Przez kolejne dni jednak także nie mamy okazji na siebie trafić. Nasze dyżury przeplatają się. Nie mamy co liczyć na to, że uda nam się spędzić ze sobą więcej niż piętnaście minut. Pomyślałam, że może celowo układa sobie tak grafik, żeby się ze mną mijać. Oprzytomniałam w porę, było to niedorzeczne, zwłaszcza że jego komendant nie poszedłby mu na rękę, nawet gdyby prosił o dodatkowe służby. Ich niechęć do siebie wzrastała latami i chyba żaden już nie pamiętał, skąd w ogóle się wzięła. Ja tymczasem byłam u lekarza, zrobiłam badania, z którymi po odbiorze miałam się zgłosić za tydzień. Zrobiłam nawet test ciążowy – ujemny (nie wiem, po co, przeżywanie tego na nowo i na nowo było koszmarem). Wzięłam kilka dodatkowych dyżurów. Wakacje się kończyły, a dzieciate koleżanki chciały jeszcze złapać kilka dni słońca z dziećmi nad morzem. Zanim wchodzę do lekarza, pobieżnie rzucam okiem na wyniki badań. To absurdalne! Drżącą ręką naciskam klamkę. – Pani doktor, jestem w ciąży – zdążyłam wykrztusić, zanim zemdlałam. *** Siedziałam na taborecie w kuchni, tępo wpatrując się w dziurkę po gwoździku w ścianie. Co tu wisiało? I czemu na gwoździu, a nie na porządnie wkręconej śrubie? Ta zagadka miała na zawsze pozostać nierozwiązaną. Właśnie wszedł Marcin. Poderwałam się, jakby ten nieszczęsny zagubiony gwoździk odnalazł się na moim krześle, wbijając się boleśnie w moje siedzenie. – Musimy porozmawiać – wykrztusiłam z trudem, gdy wreszcie wszedł do kuchni. – Nie teraz, za pół godziny mam trening. Nie ma nic na obiad? – odburknął spod przykrywki garnka. – Nie. Nie zdążyłam nic zrobić. Byłam u lekarza. – Aha. No dobra, zjem na mieście. Zobaczymy się później. Cześć. – Doleciało już zza zamkniętych drzwi wejściowych. Trwałam wciąż w tym samym miejscu, odkąd weszłam do domu. Mama mawiała, że czasem rzeczy same układają się lepiej, niż gdybyśmy je zaplanowali. Może dobrze, że tak się stało. Jeśli się dowie, będzie żył nadzieją. A jeśli nie utrzymam kolejnej ciąży? To będzie dla niego silny cios. Chociaż ten pierwszy trymestr niech się zakończy. Minie największe ryzyko. Ja też nie zniosłabym w tym wszystkim jeszcze jego rozczarowania. Dobrze się stało. *** Zmieniałam pościel u Krzysia, kiedy go zobaczyłam. Odkąd pozwalniali w ramach oszczędności salowe i dietetyczki, dwoimy się i troimy w obowiązkach – choć na podstawowe nawet brakuje czasu. Dwie pielęgniarki na oddział w nocy to zdecydowanie za mało. A jeszcze ten gówniarz wymalował wszystko kałem. Kiedy to się skończy? Przecież nie mogę przywiązać mu rąk do łóżka. Poza tym jest silniejszy ode mnie. Zwłaszcza gdy się wkurzy. Siedział na krześle na korytarzu. Twarz trzymał w dłoniach. Podniósł głowę i zauważył mnie. Poderwał się z krzesła i podbiegł w moją stronę. – Słyszałem, że znowu ją odratowaliście! Czy w tym kurewskim szpitalu nie ma absolutnie nikogo, kto ma odrobinę cywilnej odwagi, by z tym wreszcie skończyć? – Pana córka żyje. Nie powinien się pan cieszyć? – Żyje? Pani to nazywa życiem?! Musi być pani jakimś potworem! – Ja? Gdyby to była moja córka, byłabym tu codziennie! Przychodzi pan tu raz na kilka miesięcy, a mnie pan oskarża? – Co pani może o tym wiedzieć? Czy pani w ogóle ma dzieci? – Nie, ale jestem tu codzien… – To o czym my w ogóle rozmawiamy? Jak, paniusiu, będziesz miała swoje dziecko, a najlepiej chore – wtedy… wtedy możesz mnie osądzać. Trzasnął drzwiami tak, że koleżanka wybiegła na korytarz, a pod siódemką rozwrzeszczały się noworodki. Cholera, kiedy wpadł w tym szale do mnie, nie zauważył, że stanął na wybrudzonym prześcieradle rzuconym przeze mnie na podłogę. Teraz mam gówniane ślady na całym oddziale… *** Nie mogę przestać myśleć o tym, co mi powiedział. Czy rzeczywiście jest coś, co tłumaczy porzucenie dziecka? Czy mogę go osądzać? Kiedyś byli tu codziennie. A przecież życie toczy się dalej. Ktoś musi zarabiać, opłacać rachunki. A może mają już drugie dziecko? Jest zdrowe, żyje, wymaga opieki. Ania właściwie jest dla nich martwa od dawna… Ale to ciągle jest ich dziecko! Ja bym… No właśnie, co ja? Miał może rację – co ja mogę wiedzieć. Ta moja ciąża jest tak nierealna, że nawet nie zastanawiałam się zbyt długo, czy nie powinnam pójść na zwolnienie. W końcu to szpital i cała masa zagrożeń dla płodu. Ale pójście na zwolnienie wiąże się ze zrobieniem szumu wokół siebie, przyznaniem się do ciąży chociażby przed Marcinem. A przecież lada dzień mogę ją stracić. Znam to. Nie zniosę współczucia koleżanek czy wyrzutu w oczach Marcina. Muszę się wziąć do pracy, myśli nie pozwalają mi się skupić, a dziś nie wiadomo, w co ręce włożyć. Mamy dziecko, któremu podłączyliśmy heparynę i co dwie godziny muszę pobierać krew do badań. W nocy nie ma gońca, za każdym razem same zjeżdżamy windą na poziom minus dwa i przechodzimy dobre trzysta metrów piwnicznymi korytarzami do laboratorium. W tym czasie na oddziale zostaje tylko jedna pielęgniarka. Tym, którzy kierują szpitalem, naprawdę brak wyobraźni. Moja kolej. Po raz trzeci przemierzam tę samą drogę w półmroku. Kątem oka dostrzegam ruch w lewym zaułku. A może mi się tylko wydawało? Powinnam sprawdzić, ale świadomość, że ochrona jest na parterze i w razie czego nawet nikt mnie nie usłyszy, każe mi przyspieszyć kroku. Teraz jestem pewna, wyraźnie słyszę szybkie kroki za sobą. Jeszcze dwadzieścia, dziesięć metrów. Naciskam klamkę i odwracam się gwałtownie. Przede mną niczym mur wyrósł wielki facet z brudnymi włosami i dość mocnym odorem starego moczu. – Nie ma pani czegoś do jedzenia? Dostrzegam ruch za nim, szybko zamykam za sobą drzwi na zamek. Zdziwiona laborantka patrzy na mnie dość nieprzytomnie. – Zadzwoń po ochronę. Śpi tu kilku bezdomnych. Wiem, że na dworze jest coraz zimniej, ale muszę tej nocy przyjść tu jeszcze kilka razy i nie chcę się bać – tłumaczę się przed sobą i swoim odrętwiałym ze strachu sercem. *** Patrzę na niego, jak je. Lubię go wtedy obserwować. Jedzenie dla niego jest jak celebra. Każdy kęs, przymrużenie powiek i cichy pomruk są zapłatą za wysiłek włożony w przygotowanie posiłku. Jego twarz jest wtedy taka pogodna. Dziewięć lat razem, a ja wciąż to lubię. Budzi we mnie tkliwość i niemal mam ochotę mu powiedzieć o ciąży. Marzę, by zobaczyć jego radość. Wyobrażam sobie jego oczy, w których rysuje się miłość do mnie, i chcę poczuć to szczęście, które możemy sobie wzajemnie dać. Kocham go wciąż tak samo jak w dniu, w którym włożył mi obrączkę na palec. No właśnie. Kocham go. Dlatego mu tego oszczędzę. Kiedy minie pierwszy trymestr ciąży i wszystko jakimś cudem będzie w porządku, wtedy mu powiem. Wtedy się odważę. – Było pyszne, dziękuję. Zawsze świetnie gotowałaś. Podnoszę się z krzesła, zbieram talerze i siadam na nim okrakiem, opierając się plecami o stół. Całuję go w powieki. Delikatnie. A potem w nos i w usta. Ściągam koszulkę przez głowę i wpijam się w jego usta, tym razem na dłużej. Odwzajemnia z dużo większą siłą. Czuję jego ręce na moich piersiach i słyszę, że jęknął. Podnosi się z krzesła ze mną na sobie i sadza mnie na stole. Lekko odpychając mnie od siebie, robi trzy kroki w tył. – Nie. Ja już tak nie mogę – przeczesuje ręką potargane włosy. Wyraz mojego zdumienia na twarzy jest na tyle sugestywny, że kontynuuje niemal na jednym wydechu. – To donikąd nie prowadzi. Nie można tak żyć. Oszukujemy siebie od dawna, że to normalność, ale nią takie życie nie jest. Rodzina to mąż, żona i dziecko. A my jesteśmy jakimś sztucznym tworem. – Myślałam, że wystarczamy sobie. Mówiłeś, że najważniejsze, że mamy siebie… – Mówiłem, kiedy jeszcze miałem nadzieję, że będzie inaczej. Że w końcu się uda. Proszę, nie patrz tak na mnie. Sama przecież to czujesz, że nie jest w porządku. Dajmy sobie szansę na inne życie. Na pełne życie. – Ale przecież wiesz, że ja takiego życia być może nigdy nie będę mogła mieć. Może nigdy nie będę mogła mieć dzieci – przełykam systematycznie gulę, aby nie podeszła całkiem do gardła. Mówi to wszystko jeszcze z rumieńcami na twarzy po wcześniejszym podnieceniu. – Ale ja je chcę mieć. Zawsze marzyłem o dziecku, wiesz o tym. Daj zatem szansę mi… Zasłużyłem na nią… – Tak… zasłużyłeś… Podnoszę z ziemi rzuconą bluzkę i naciągam przez głowę. Łapie mnie za rękę, ale ją wyszarpuję. Chwytam tylko wiszące na haczyku klucze i zatrzaskuję za sobą drzwi. Chłód wieczoru uzmysławia mi dopiero, że wyszłam bez okrycia i w kapciach. Daleko się tak nie wybiorę. Nie mam jednak siły tam wrócić. Ruszam przed siebie. Pamiętam, jak wrócił kiedyś ze służby. Zmęczony, bo była sobota – dyskoteki i dużo interwencji. Zwinęli do radiowozu trzynastoletnią smarkulę, pijaną do nieprzytomności. Siedziała w rowie i nie była w stanie się ruszyć. „Jeśli byśmy jej nie zabrali, to zaraz jakaś grupka mocno rozbawionych kolesi by ją zgarnęła” – powiedział. Zawieźli ją do domu, a jej ojciec poszczuł ich psami i odgrażał się, że zrobi jej badania, czy jej nie tknęli. Chwilę potem znowu interwencja i dwóch agresywnych wyrostków. Skuł jednego i wsadził do radiowozu. Wtedy ten zaczął uderzać głową w kratkę oddzielającą pasażerów od kierowcy, aż rozciął sobie łuk brwiowy i zalał się krwią. Gdy kolega wrócił do radiowozu z drugim delikwentem, oświadczył, że chce złożyć zeznanie, że go Marcin pobił. Pamiętam, jak położył głowę na moich kolanach i powiedział, że jestem jego równowagą. Że jak kładzie się przy mnie, to cały ten zwariowany świat odzyskuje ład i porządek. Że jestem jego powietrzem i beze mnie by się udusił lub co najmniej zwariował. Jak widać, można żyć bez powietrza… *** Jak to się stało, że stoję pod drzwiami Lidki? Nie wiem, ile czasu szłam ani którędy, ale bezbłędnie trafiłam pod jej drzwi. To idiotyczne, jest prawie północ. Ma małe dzieci, na pewno już śpią. Ale gdzie pójdę? Co mam ze sobą zrobić w tych kapciach i bluzeczce? Nie wzięłam nawet portfela. Zapukam leciutko, jak śpią, to odejdę. Tylko co ja jej powiem? Dobra, na trzy. Raz, dwa, trzy. Nie słyszała. Nie zadzwonię, pobudzę wszystkich. Przejdę się jeszcze, może wymyślę coś innego. – Marta? Co się stało? – Mogę u ciebie przenocować? – Wejdź. Poprowadziła mnie po schodach na górę do pokoju syna. Wzięła go delikatnie na ręce i przeniosła do swojej sypialni. Wyjęła z szafy dodatkową pościel i posłała mi jego łóżko. Podała ręcznik i po dłuższej chwili przyniosła gorącą herbatę i swoją koszulę nocną. O nic nie spytała, rzuciła „dobranoc” i zamknęła za sobą drzwi. Słyszałam jeszcze, że coś po cichu tłumaczy mężowi, i dom pogrążył się w ciszy. Początkowo zmarznięta opatuliłam się szczelnie kołdrą, ale chwilę później wydała mi się potwornie ciężka. Miałam wrażenie, że mnie dusi i przytłacza. Cała się spociłam, więc ją z siebie zrzuciłam i otworzyłam okno. Wdychane łapczywie powietrze nie pomogło. Złapały mnie mdłości i w ostatniej chwili zdążyłam do łazienki. Potem zasnęłam i spałam jak zabita, dopóki nie poczułam zapachu kawy i nie zobaczyłam Lidki siedzącej na łóżku po turecku i wyciągającej do mnie gorący kubek. – Zawiozłam dzieci do przedszkola, Paweł jest w pracy. Wzięłam urlop na życzenie, więc jestem tu tylko dla ciebie. Masz, napij się i doprowadź do stanu używalności. – Nie, dziękuję za kawę. – Napij się, bo wyglądasz jak zombie. – Nie pijam kawy. – Nie pijesz kawy? Od kiedy? Co jest grane? – Patrzyła na mnie wnikliwie… i jest! Jej źrenice robiły się coraz większe i większe. – Cholera! Jesteś w ciąży, tak? Słyszałam, jak wymiotowałaś. Jak to możliwe? Zajęło jej to naprawdę kilkanaście sekund, aby połączyć ze sobą wcale nie tak oczywiste fakty. Rzygałam z nerwów, a kawy nie piję ot tak, na wszelki wypadek. Zajęło jej to kilkanaście sekund, a Marcin nic nie spostrzegł przez trzy tygodnie. – Nie, no co ty… – zaczęłam, ale nie dała mi skończyć. – Jestem twoją siostrą, do cholery, więc mnie nie okłamuj. Poza tym byłam w ciąży, pragnę ci przypomnieć. – Jestem… – Mój Boże, tak się cieszę – rzuciła mi się na szyję, ani na chwilę nie odkładając kubka z wrzątkiem. – Czy to… czy tym razem to pewne? – Nie! To
Scarlett O’Hara tłumaczenia Scarlett O’Hara Dodaj Frank Lloyd Scarlett O'Hara Zrób jak Scarlett O’Hara i pomyśl o tym jutro. Do a Scarlett O'Hara and think about it tomorrow. Literature – Powiedziałam to z moim najlepszym akcentem a la Scarlett O’Hara. I drawled in my best Scarlett O'Hara accent. Literature Przyjąłem motto Scarlett O’Hara: „Pomyślę o tym jutro”, uświadomił sobie. I adopted Scarlett O’Hara’s motto, “I’ll think about it tomorrow,” he acknowledged to himself. Literature - Cóż, jak powiedziałaby Scarlett O’Hara, pomyślimy o tym jutro. “Well, like Scarlett O’Hara said, let’s think about it tomorrow.” Literature Siostra wyglądała jak rozjuszona Scarlett O’Hara, która w dawnych czasach mogła skopać tyłek całej Północy. Her sister looked like an enraged Scarlett O’Hara, one who could have kicked the entire North’s asses back in the day. Literature Opadła na wytarty fotel z tweedową tapicerką i zaczęła mówić jak Scarlett O’Hara, w roli królowej balu. She flings herself into a ratty tweed armchair, starts talking like Scarlett O’Hara when she’s the belle of the ball. Literature Porwana falą euforii, postąpiłam jak Scarlett O’Hara iuznałam, że pomyślę otym wszystkim później. In my now almost complete wave of euphoria, I did a Scarlett O’Hara and decided to think about the bad stuff later. Literature – Witaj – odezwała się chropawym głosem, którego nie powstydziłaby się sama Scarlett O’Hara ‘Hello there,’ she said, in the same breathy tone Scarlett O’Hara might have used. Literature – Jak mówiła słynna Scarlett O’Hara, pomyślę o tym jutro – powiedziała sobie wreszcie i ułożyła się do snu. ‘As Scarlett O’Hara once famously said, I will think about it tomorrow,’ she told herself as she settled down to sleep. Literature Scarlett O’Hara miała co do tego rację. Scarlett O’Hara had been right about that much. Literature Nawet Scarlett O’Hara byłaby wstrząśnięta. Even Scarlett O’Hara would be horrified. Literature Scarlett O’Hara miała co do tego rację. Scarlett O'Hara had been right about that much. Literature Podziwiał też bohaterkę, bo Scarlett O’Hara wykazała się wielkim hartem ducha. He admired the heroine, Scarlett O’Hara, for her pluckiness. Literature Nawet Scarlett O’Hara byłaby wstrząśnięta Even Scarlett O’Hara would be horrified. Literature Bierze mnie wpół i przyciąga do siebie, jakbym była nieco przywiędłą Scarlett O’Hara. He slides an arm around my waist and pulls me toward him as if I am a much less ravishing Scarlett O’Hara. Literature Mówiła, tak mi to brzmiało, z akcentem z głębokiego Południa, jednak Scarlett O’Hara to to nie była. She had what sounded to me like a Deep South accent, though this was no Scarlett O'Hara. Literature Scarlett O’Hara to postać fikcyjna. Scarlett O’Hara is a fictional character. Literature I jak Scarlett O’Hara w zakończeniu Przeminęło z wiatrem, powiedziałam żałośnie: — Pojadę do domu. And like Scarlett O’Hara in the last few lines of Gone With the Wind, I said plaintively, “I’ll go home. Literature Ale jak mówiła Scarlett O’Hara, mimo wszystko jutro będzie nowy dzień. ‘As Scarlett O’Hara said, tomorrow is another day. Literature Gdyby utożsamiła się ze Scarlett O’Hara, prześladowałaby Clarka Gable’a, a nie mnie She could have identified with Scarlett O’Hara and pestered Clark Gable instead of me.” Literature –Jak to ujęła Scarlett O’Hara, będziemy się tym martwić jutro, bo jutro też jest dzień. “In the words of Scarlett O’Hara, we’ll worry about that tomorrow, for tomorrow is another day.” Literature Byli zupełnie jak Scarlett O’Hara i Rhett Butler, gdyby odjąć mu wąsik i dorzucić parę telefonów komórkowych. The pair were Scarlett and Rhett, just take away the mustache and add a couple of cell phones. Literature –Spokojnie – rzekł. – Pomyśl sobie, że jesteś Scarlett O’Hara, a ja Rett Butler, który przyszedł cię porwać. “Pretend you're Scarlett O'Hara and I'm Rhett Butler come to sweep you off your feet.” Literature Gdyby utożsamiła się ze Scarlett O’Hara, prześladowałaby Clarka Gable’a, a nie mnie. She could have identified with Scarlett O’Hara and pestered Clark Gable instead of me.” Literature - A co potem, Scarlett O’Hara? """And then what, Scarlett O'Hara?""" Literature Najpopularniejsze zapytania: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M
scarlett o hara pomyślę o tym jutro